PrivPlanet
PrivPlanetPrivPlanet
Strona główna
Foty wszelakie
Japonia
Nepal
Estonia
Indonezja
Łotwa
Słowenia
Dania
Islandia
Kuba
Grenlandia
Maroko
Hiszpania
Rosja

NUSA PENIDA


3/4.07.10
A teraz następuje tak zwany nieoczekiwany zwrot akcji. Naszym następnym celem miały być smoki z Komodo które były dla mnie priorytetem tej wycieczki no a potem Flores, czyli Marelnki must seen w programie. Niestety nie dane nam było wylądować w żadnym z tych miejsc. Pojechałyśmy nawet na lotnisko do Maumeru z nadzieją, że informacje w lokalnych biurach mogą być nie do końca prawdziwe. Dość powiedzieć, że po dramatycznej akcji wyszarpnięcia biletów z okienek różnych firm lotniczych oraz wcześniejszych próbach internetowej rezerwacji musiałyśmy się przyznać do porażki. Zbyt rozleniwione tropikalnym stylem życia nie zorientowałyśmy się w porę, że zarówno turyści jak też lokalni mieszkańcy latają między wyspami dość często. Zwłaszcza w porze szkolnych wakacji jak też szczytu sezonu turystycznego. Przez najbliższe dwa dni nie było żadnego miejsca w samolocie. Wróciłyśmy załamane do Padangbai i tutaj zdobyłyśmy się na desperacką próbę oblężenia lokalnego agenta w godzinach wczesnoporannych i wyszukania jakichś zwrotów. Okazało się, że są cztery miejsca na następny dzień. Byłyśmy już tak zdeterminowane, że podjęłyśmy szybką decyzję o wyprawie na Komodo dosłownie na 3 dni. Zanim jednak Balijski agent przepisał z karki Marleny nazwisko bilety były już sprzedane przez innych pośredników. Musiałyśmy po prostu zaakceptować naszą porażkę. Zostało tylko posypać głowy popiołem z kadzidlanych ołtarzyków i wyciągnąć wnioski na przyszłość. Nie zaplanowane wakacje nie są dla nas. Nawet wypoczynek na plażach powinnyśmy mieć wciągnięty w grafik, wtedy wszystko gra a my nie mamy poczucia, że coś bardzo ważnego umknęło nam sprzed nosa. Zwłaszcza, że obie nie mieścimy się w typie plażowej frytki skwierczącej na piaszczystej patelni. Więcej wysmażyłam się eksplorując wyspy wszerz i wzdłuż w palącym słońcu niż wyleżałam na tych jednoznacznie zachęcających do lenistwa bambusowych leżankach. Ot taka natura.



Indonezja    Indonezja
 

5.07.10
Następnego ranka po zmianie planów powinnyśmy  znaleźć się na promie do Nusa Penida. Zamiast tego wylądowałyśmy na policji jako wolontariuszki do walki z lokalna korupcją. Przez moment czułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie i wróciła do naszej znienawidzonej komuny. Linia kursująca z Padangbai do Nusa Penida została niedawno otwarta. Oczywiście stało się to przyczynkiem do robienia w balon nie do końca zorientowanych w temacie turystów. Przez dwa poranki urzędnik w okienku informował nas, że bilety zostały wyprzedane na dany dzień. Na następny niestety nie można dokonać zakupu, trzeba przyjść w dniu w którym chce się płynąć i podobne brednie. Okazało się, że obok okienka dosłownie stoi stado naganiaczy sprzedających te same bilety za potrójną cenę. Strasznie zezłościło nas to jawne nabijanie nas w butelkę. Gdyby w tej cenie wliczona została jakakolwiek dodatkowa usługa jak np. odebranie bagażu z hostelu czy transport do przystani w porcie byłoby to dla nas do zaakceptowania. W tej jednakże sytuacji nie mogąc drugi dzień dostać biletów (pomimo pojawienia się przy kasie wcześnie rano) postanowiłyśmy przynajmniej spróbować coś z tym zrobić. Poszłyśmy na posterunek policji i zażądałyśmy rozmowy z kimś, kto mówi po angielsku. Szpakowaty policjant o twarzy nie przywykłej do uśmiechu perorował tonem nie znoszącym sprzeciwu: Musiałyście coś źle zrozumieć. Nikt tutaj nie oszukuje. Nie wiem co się dzieje w punktach sprzedaży, to nie moja sprawa. Jak pójdziecie tam teraz na pewno dostaniecie bilety bo to jest nieporozumienie. W końcu przyparty do muru i rozłoszczony na dobre zgodził się iść z nami. W ciągu sekundy wymiotło stamtąd wszystkich szemranych biznesmenów. Policjant wszedł do kanciapy i burknął coś do sprzedawcy, poczym zdjął kartkę z napisem „biletów brak”, wyjął klej i przykleił do szyby kartkę z poprawną ceną. Następnie otworzył kasę gdzie zmaterializowały się nagle bilety i sprzedał nam dwa mówiąc: Mówiłem, że coś źle zrozumiałyście. Na nasze namowy do odwiedzenia budek pseudo-pośredników i zweryfikowania jego jakże śmiałej teorii o naszym chwilowym zaćmieniu umysłu pozostał jednak głuchy. Zabawne, jak się wił i fukał chodząc tam i z powrotem wzdłuż kasy bacznie uważając aby nie przekroczyć niewidzialnej linii demarkacyjnej za którą zapewne rządy obejmowali lokalni kanciarze. Przyznam szczerze, że nie liczyłyśmy na zbyt wiele ale zmuszenie tego nienawykłego do słuchania kogokolwiek autokraty ubawiło nas setnie.
Wsiadając po południu na prom wiedziałam już, że Nusa Penida okaże się niezłą przygodą. Byłyśmy zarówno w czasie podróży jak też dwu dniowego pobytu na tej wyspie jedynymi białymi turystkami – przynajmniej innych nie spotkałyśmy. Upchnięte niczym sardynki w puszce siedziałyśmy na pokładzie z podkulonymi nogami pod które próbowały wcisnąć się małe dzieci lub też zasuszone babcie w poszukiwaniu siedzącego miejsca. Wciąż niezbyt popularna i rzadko odwiedzana wyspa nie zaskarbiła sobie uznania turystów. Może dlatego, że mało jest tutaj plaż i miejsc do pływania. Wszędzie widać porozstawiane sieci, ludzi brodzących w wodzie i zbierających wodorosty a w powietrzu unosi się dobrze znany smrodek suszonych glonów. To jedno z takich miejsc, gdzie można jeszcze postawić znak równości między egzotycznością przybysza a tubylca. Krótko mówiąc jeden dla drugiego jest taką samą atrakcją wnoszącą własny lokalny koloryt i styl.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 



 

6.07.10
Tym razem postanowiłyśmy zwiedzić wyspę w inny niż dotychczas sposób. Własne nogi, rower i samochód poszły w odstawkę. Wynajęłyśmy dwóch miejscowych chłopaków z motorami, którzy mieli nas obwieźć po najciekawszych zakątkach wyspy. Pomysł okazał się wyśmienity. Jeżdżąc w parnym słońcu przeplatanym obfitymi opadami deszczu zalewającymi nam oczy (kasków przecież nikt z nas nie posiadał) można było podziwiać piękne krajobrazy, autentyczne wioski rybackie czy świątynie, których tutaj jest bardzo dużo. Mieszkańcy witali nas serdecznie i uśmiechali się szczerze, otwarcie nam się przyglądając. Nikt nie próbował niczego sprzedać ani wcisnąć nam jakiejś usługi. Kapitalistyczny styl myślenia pojawiający się wraz z białą ręką sięgającą co rusz do portfela jeszcze się tutaj nie rozprzestrzenił. Może zła sława wyspy powstrzymuje inwestorów od rozsupływania mieszków z mamoną. :) Kiedyś było to miejsce zsyłki przestępców i niewygodnych dla władców ludzi. Do dziś zaś niektórzy wierzą, że ten właśnie spłachetek ziemi obrały sobie za siedzibę groźne demony.


 

Indonezja  Indonezja


Indonezja      Indonezja
 

Pierwszym naszym przystankiem było położone na wzgórzu miejsce zwane Goa Karangsari. Nigdy nie zapomnę mojego wielkiego zdziwienia, które ogarnęło mnie zaraz u wejścia do tutejszej jaskini. Podążając za starszym przewodnikiem musiałyśmy dosłownie wcisnąć się pomiędzy dwie zachodzące u szczytu na siebie skały. Potem trzeba było zejść na kolana i przecisnąć się pod wiszącą pół metra nad ziemią kamienną półką. Zaczęłam się pocić na myśl, co będzie dalej i czy przypadkiem nie zaklinuję się gdzieś ze swoim plecaczkiem kiedy moim oczom ukazał się ogromna sala. Zupełnie nagle z pozycji żuka mogłam się wyprostować i rozejrzeć po wysokiej na 15 metrów wapiennej jaskini ciągnącej się wzdłuż niczym tunel i będącej domem dla setek nietoperzy jak też wielu bogów. Trafiłyśmy tam akurat w czasie jakiegoś święta i dość duża grupa odświętnie ubranych mieszkańców modliła się na środku w słabym świetle lamp. Wyglądali naprawdę niesamowicie, jakby pojawili się tam zupełnie z nikąd. Idealna sceneria do duchowych medytacji.
Dzięki chłopakom też odwiedziłyśmy małą wioskę w której zaledwie trzydziestoosobowa garstka starszych ludzi zajmuje się tkactwem według tradycyjnych metod. Większość ich wyrobów jest sprzedawana w galeriach w Ubud, ale można też coś nabyć na miejscu, czego nie omieszkałam zrobić.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja

Indonezja  Indonezja
Indonezja


 

Nasza potrzeba fizycznego zmęczenia się na wyjeździe została również zaspokojona. Co prawda nie było to aż tak wielkie wyzwanie jak niektóre szlaki w Nepalu ale zejście 1.5 kilometrową stromą skalną ścieżką do wodospadu spływającego do wzburzonego morza było warte zachodu. W mokrych butach i lepiących się koszulkach zrobiłyśmy sobie małą przerwę siedząc na kamieniach obmywanych przez strumyki spływające po omszałych głazach do morza. Nie spotkałyśmy tam nikogo. Zarówno wodospad jak i ogłuszający wręcz ryk fal wściekle rozbijających się o skały należał całkowicie do nas ... przynajmniej przez te 3 godziny ... :)


 

Indonezja  Indonezja


Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja

Indonezja


 

Wieczorem zaś trafiła mi się promocja. Jakby wpasowując się w nie skomercjalizowany klimat wyspy zatrzymałyśmy się tym razem nie w hostelu ale w miejscu zwanym homestay czyli takim naszym przydomowym gospodarstwie agroturystycznym prowadzonym przez całą rodzinę. Tutaj akurat dużą i wielopokoleniową. Okazało się, że właśnie tego wieczoru w przydomowej świątyni odbywało się bardzo ważne święto. Zjechało się około 100 członków całej wielkiej familii aby złożyć dary bogom, poprosić ich o błogosławieństwo oraz przyjąć w poczet zamieszkujących świątynie duchów zmarłą kilka miesięcy wcześniej matkę naszych gospodarzy. Takie uroczystości odbywają się średnio raz na 7 miesięcy  więc miałyśmy sporo szczęścia, że akurat wtedy tam trafiłyśmy. Marlenka nie czuła się dobrze tego wieczora i została w pokoju, ja natomiast skorzystałam z zaproszenia i pojawiłam się w świątyni jako jedyna osoba spoza rodziny. Najpierw jednak musiałam się wykąpać, założyć sarong i zakryć ramiona oraz potwierdzić, że akurat nie miesiączkuję. Kobietom w czasie menstruacji nie wolno wchodzić do świątyni. Uroczystość była dla mnie dużym przeżyciem i bardzo się cieszyłam, że syn właścicieli dobrze mówi po angielsku. Dzięki niemu dowiedziałam się dużo rzeczy o Bali Hindu jak też samej ceremonii. Jednego można im pozazdrościć. Nie martwią się, że ich psyche znajdzie się po śmierci w bliżej nieokreślonym niebie lub piekle. Bardzo dbają o rodzinne uroczystości i gremialnie na nie przybywają troszcząc się o to aby duszom ich zmarłych krewnych dobrze się tam "powodziło". Każdy z nich bowiem dobrze wie, że w przyszłości także oni tutaj zamieszkają, a raczej ta niematerialna część, która po nich zostanie. Jaki niesamowity spokój daje tym ludziom znajomość swojego pośmiertnego adresu.



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 

NUSA LEMBONGAN


 

Chyba nie za wiele mogę napisać o tej wyspie, bo generalnie nie zrobiła na mnie wiekszego wrażenia. Wypchana eleganckimi ośrodkami wydaje się być idealnym miejscem dla ludzi poszukujących luksusowych warunków do spoglądania w morze z wysokości ich eleganckich tarasów.
Opcjonalnie można potraktować to miejsce jako bazę wypadową na nurki i snorkel. Jednkaże są też tańsze i równie ciekawe. Niewieka część wyspy i nabrzeża nosi jeszcze znamiona lokalnego stylu i charakteru. Trudno było nam znaleźć nocleg w przyzwoitej cenie. Okazało sie później, że nasz bungalow za 10 dolarów nie był takim łutem szczęścia jak się nam na początku wydawało.
Marlenka stoczyła wielki nocny bój z karaluchami, niestety ja jej w tym nie pomogłam. Nienormalnie wielkie azjatyckie insekty odebrały mi jasnosć myślenia na dłuższy czas.
Po oczyszczeiu terenu z armii nieprzyjaciela zgłosiłam się na ochotnika do pełnienia nocnego dyżuru. Przy zapalonym świetle czuwałam dzielnie do rana lustrując ściany i podłogi i przysypiając tylko kwadransowo. :)



Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
Indonezja    Indonezja
 

Ostatnią noc spędziłyśmy w Kucie, robiąc zakupy i objadając się na zapas w naszej ulubionej restauracyjce Cafe Local na Jl. Benesari. Rewelacyjna wprost kuchnia i obsługa za niewielkie pieniądze była pokusą, której już nie zamierzałysmy się oprzeć. Mogłyśmy zostawić tam z czystym sumieniem ostatnie rupie ... wracałysmy już do domu ... :)



Indonezja    Indonezja

Indonezja


 



Powrót


| Polityka Prywatności | Kontakt: ingeborge@wp.pl |