PrivPlanet
PrivPlanetPrivPlanet
Strona główna
Foty wszelakie
Japonia
Nepal
Estonia
Indonezja
Łotwa
Słowenia
Dania
Islandia
Kuba
Grenlandia
Maroko
Hiszpania
Rosja

6 maj 2008 Koya-San

Nie wiem czy często zdarza Wam się znaleźć w zupełnie nowym miejscu i poczuć od razu jak w domu. Tego właśnie doświadczyłyśmy w Koya-San. Byłyśmy już trochę zmęczone miastami, tłumami ludzi i łaknęłyśmy świeżego powietrza, przestrzeni i zieleni. Jadąc już z Hashimoto do Gokurakubashi wąską, jednotorową koleją górską byłyśmy zauroczone widokami. Z obu stron rozpościerały się zielone góry, gęsto porośnięte drzewami, jedna wciśnięta obok drugiej jak główki brokułów. W niewielkich nieckach i dolinach siedziały przycupnięte malowniczo pojedyncze domki i małe miasteczka. Z Gokurakubashi do Koya San wjeżdża się małym górskim wagonikiem prawie pod pionową górę. Pan motorniczy puszczał nam przez stary megafon jakąś japońską muzyczkę na tle której słodko mówiący głos kobiecy ( tam są tylko takie ) opowiadał coś o miasteczku i otaczającym je parku narodowym. Wagonik trząsł się na boki, megafon trzeszczał i zaciągał niemiłosiernie a mi się wydawało, że przeniosłam się w czasie do jakiejś innej epoki. Rozciągające się na płaskowyżu pomiędzy ośmioma górami małe miasteczko znajduje się około 1000 metrów nad poziomem morza. Jest to też centrum Shingon Esoteric Buddhism z ponad 120- stoma świątyniami i największym cmentarzem buddyjskim w Japonii.
Założycielem Koya–San był Kobo Daishi, który po powrocie z edukacji w Chinach dostał pozwolenie od ówczesnego władcy regionu aby utworzyć właśnie tutaj swoją szkołę w 816 roku. Do dziś wieży się, że Daishi nie umarł tylko medytuje w swoim grobowcu na cmentarzu Oku-no-in. To miasteczko jest też wyjątkowe pod zupełnie innym jeszcze względem. Ponad 50 historycznych Świątyń oferuje turystom zakwaterowanie, wyżywienie oraz możliwość bliższego poznania praktyk i tradycji buddyjskich. Shukubo jest właściwie kompleksem świątynnym, z pięknym ogrodem, tradycyjnymi pokojami wyposażonymi w maty tatami, futony do spania oraz ażurowe papierowe drzwi do ogrodu shoji  jak też pięknie zdobione fusuma doors oddzielające jedno pomieszczenie od drugiego. Marlena wybrała dla nas Eko-in i myślę, że chyba nie mogłyśmy trafić lepiej.



Japonia Japonia

Japonia Japonia
 

Gdy młody, pulchny mnich niewiele rozumiejący po angielsku zaprowadził nas przez słoneczny dziedziniec do naszego lokum byłyśmy po prostu oczarowane tym miejscem dosłownie w ciągu jednej chwili. Usiadłyśmy na matach, rozsunęłyśmy shoji i naszym oczom ukazała się piękna, kamienna ściana z małym strumyczkiem ściekającym do wielkiej ceramicznej misy przez bambusowe rurki. Cisza, spokój tylko dźwięk szemrzącej wody i  smak zielonej herbaty na języku. To moje pierwsze skojarzenia z Eko-in.



Japonia Japonia

Japonia Japonia
 

Otrząsnęłyśmy się z ciężkim sercem z tego błogiego letargu, ale czekało na nas jeszcze tyle świątyń do zwiedzania a o godzinie 18 miałyśmy wrócić na kolację. Właściwie w Koya-San gdziekolwiek by się człowiek nie udał będzie oniemiały z zachwytu. Spacerowałyśmy od jednej do drugiej świątyni urzeczone, nie rozpraszane przez żadne bodźce zewnętrzne. Taką atmosferą można się po prostu upajać. Wróciłyśmy do naszego pokoju gdzie czekała nas pierwsza kolacja shojin-ryori ( wyegetariańskie jedzonko bez mięsa, ryb, czosnku i cebuli). Trzech mnichów przyniosło nam kilka tac z jedzeniem podczas gdy jeden został w pokoju aby zająć się stroną estetyczną; ustawiał je, poprawiał i dosuwał do siebie aby wszystko wyglądało tak jak powinno. Dostałyśmy na kolację prawdziwe dzieło sztuki! Ryż, słodkie i kwaśne wodorosty, zupę miso, kilka rodzajów tofu, kwiat wiśni w syropie i całą masę innych nierozpoznawalnych drobiazgów. Była nawet truskawka na deser!



Japonia

Japonia Japonia

Japonia Japonia

Japonia Japonia

Japonia
 


 

Po kolacji ubrałyśmy się ciepło i z dreszczykiem emocji wyruszyłyśmy na naszą nocna eskapadę.
Wychodząc z naszego lokum prawie zderzyłyśmy się z młodym mnichem, który mieszkał obok nas. Kilka godzin wcześniej bardziej przypominał ninję z nieruchomym spojrzeniem i poważną miną. Ale ubrany w mnisie szaty, z książeczką do modlitwy pod pachą stał się zupełnie innym człowiekiem. Dostojny i poważny duchowy przewodnik - chłopiec gdzieś zniknął. Zapytał nas dokąd się wybieramy. Gdy usłyszał nazwę Oku-no-in uśmiechnął się tylko. W odpowiedzi na nasze pytanie czy to dobry pomysł aby iść tam po zmierzchu dostałyśmy kolejny nikły uśmiech i jedno słowo „ maybe” ;) .Potem jeszcze ustaliliśmy żartując, że jak nie wrócimy do północy to jako nasz dobry sąsiad zawiadomi policję i poszliśmy; każdy w swoją drogę. My na cmentarz a mnich na modły.
Nie przesadzę jeśli stwierdzę, że Oku-no-in jest magicznym królestwem zmarłych buddyjskich mnichów. Spowity wieczornym mrokiem rozjaśnianym światłem lampionów okazał się być najbardziej niesamowitym miejscem jakie do tej pory widziałyśmy. Główna aleja cmentarna ciągnie się przez 2 kilometry wzdłuż tysięcy grobowców, starych kilkusetletnich cedrów i prowadzi do Toro-do Świątyni lampionów, która jest sercem tego niewyobrażalnie dużego cmentarza. Setki podwieszonych pod sufitem lampionów rozświetlają każdą noc ciepłym i tajemniczym zarazem światłem. Usiadłyśmy na ławce przy Świątyni zupełnie same, w środku nocy, otoczone zapachem kadzideł i blaskiem świec wotywnych zapalanych przez wiernych. Z tej niesamowitej ciszy wyrwały nas dźwięki trzeszczących drzew i głośne plaśnięcia. Dwie ogromne latające wiewiórki przeleciały nad naszymi głowami rozpościerając swoje błoniaste ciałka i ożywiając noc.
Podobno każdy mnich pragnie ( nie jest to najlepszy czasownik jeśli chodzi o buddystę ) aby jego prochy spoczęły w tym właśnie miejscu i nie dziwi mnie to wcale. Nie miałyśmy ochoty się stamtąd ruszyć mimo zmęczenia i późnej pory. Atmosfery Oku-no-in nie da się porównać z żadnym znanym mi miejscem. To jest mistyczna kraina gdzie słychać jak żyją drzewa i medytują buddyjskie dusze.



Japonia Japonia

Japonia Japonia

Japonia

Japonia
 



Powrót


| Polityka Prywatności | Kontakt: ingeborge@wp.pl |