Jakie to uczucie znaleźć się w najdalej wysuniętej na północ stolicy świata? Jak najbardziej pozytywne. Zwłaszcza, że wydawało mi się, iż jestem w prowincjonalnym miasteczku a nie w stolicy całkiem dużego kraju. Jak na taką powierzchnię Islandia jest bardzo słabo zaludniona gatunkiem homo sapiens oczywiście… za to nie brak tutaj owiec maści wszelakiej, koni, lodowców, wulkanów i bezkresnej przestrzeni... Nasza ekipa składała się z 6 osób i mimo, iż była montowana bardziej pod kątem proporcji ludzi do samochodów spisała się bardzo dobrze. Tomek i Mańcia zostali naszymi kierowcami. Pierwszy z nich dodatkowo był DJ-em kuchennej płytki drugi zaś przejawiał maestrię w naprawianiu ludzi gdy takowi się psuli... Wcześnie rano wyruszamy w podróż dookoła wyspy. Zaczęliśmy od dwóch wodospadów sąsiadujących ze sobą na wysokiej, sześćdziesięcio metrowej skale. Po drodze oczywiście mijamy niezliczone ilości owiec, które bardzo chętnie wychodzą na drogę i żwawo maszerują środkiem podrzucając futrzastym zadkiem na lewo i prawo. Nie miałam pojęcia, że to takie śmieszne zwierzęta, które stroją naprawdę przezabawne miny... Do dziś nie wiem, czy Islandia postanowiła nas obdarzyć dobrą pogodą, która w najbardziej strategicznych momentach naszej podróży takich, jak kilkugodzinne treki nas nie zawiodła, czy też zawdzięczamy to wszystko Joli i jej magicznym mocom. Nasza koleżanka wyposażyła się na podróż w dzierganą bransoletkę z napisem Jest dobrze . Niczym superbohater Kapitan Planeta unosiła swoją pięść uzbrojoną w tajemny artefakt i załatwiała nam okno pogodowe. :) Oprócz uroczo pozujących owiec, mogliśmy też liczyć na islandzkie koniki, ktore bardzo chętnie prezentowały swoje wdzięki przed obiektywem. A gdy się jeszcze okazało, że w kieszeni jest parę kostek cukru zabranych przezornie na tąką okazję, to nasz sukces towarzyski był już gwarantowany :) Trasa do Myvatn jest naprawdę nieziemska i do tego w przeciągu jednego dnia można zaliczyć na Islandii cztery pory roku. Taki dodatkowy pakiet atrakcji na który trzeba być przygotowanym. Nasz szlak wiódł na północ wzdłuż fiordów wschodnich aż do Seydisfjordur. Z wielu malowniczych miasteczek na tej trasie wybraliśmy właśnie to, gdyż samo jego położenie wydało nam się już atrakcją samą w sobie. Półwysep Snaefellsnes jest często nazywany Islandią w pigułce gdyż można tutaj znaleźć wszystkie te atrakcje, które rozrzucone są po całym kraju i trzeba przejechac sporo kilometrów aby je zobaczyć. Są tutaj oczywiście urokliwe miasteczka portowe, moje ulubione czerwone góry, lodowiec, jak też sławny dzięki Juliuszowni Verne wulkan Snaefellsjokull w środku którego właśnie rozgrywa się akcja jego powieści Podróż do wnętrza ziemi. Niesamowicie trudno jest opisać Landmannalaugar, ponieważ zwyczajnie człowiekowi braknie przymiotników. Stoi ze zwieszoną koparą, szeroko otwartymi oczami i tylko trzącha głową, niczym koń grzywą w nieustającym zadziwieniu. Nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie oczekiwałam takiej ferii barw i tylu atrakcji naraz. Pokaż Islandia na większej mapie |